Rozdział XXIII
-To co
będziemy tak stać i uśmiechać się w bilbord?- zaśmiałam się i zerknęłam na
Kurasia.
-Tak.. To
znaczy nie! Mamy iść do trenera.. O Boże. On mnie zabije!! Jesteśmy spóźnieni
już godzinę! Nie.. on mnie na pewno zabije! Ja już nie żyję! ROZUMIESZ! –
zaczął histeryzować ten nasz Kurczak. O Boże. Niby to kobiety to takie
histeryczki? Siatkarze w tym biją ich na głowę! Na pewno polscy..
-Spokojnie!
Nic ci nie zrobi!- rzuciłam- Jak coś to Ciebie obronie.- uśmiechnęłam się. Obok
stał Łukasz, wyraźnie zdezorientowany całą sytuacją, ale starał się tylko
przysłuchiwać całej rozmowie. Nic się nie odzywał, aż w końcu rzucił, że już
musi lecieć i do zobaczenia. Pożegnałam się z nim po przyjacielsku. Kuraś
siedział na parapecie sklepu i się kołysał.
- Trener
mnie zabije, trener mnie zabije!- powtarzał w kółko.
-Kurek!
Ogar.! Za nim tu siedzieć to może
ruszymy się ? Może Ciebie nie zabije.. A zresztą to nie mój problem!- złapałam
go za rękę i zaczęłam ciągnąć, aby w końcu ruszył swoje cztery litery. Po kilku
minutach ruszył się. W końcu!
-Nigdy
więcej nie będę za niego spraw załatwiał! On na bank mnie opieprzy i się
skończy! – zasmucał.
- Nie
przesadzaj! Nie będzie tak źle.- pocieszałam wielkoluda z wielkim zapałem. On
chyba tego nie doceniał. Szkoda.
Zanim się
zorientowałam byliśmy przy ośrodku. Dookoła las. Sapała w końcu! Ja też tu
mieszkałam, a dopiero dzisiaj zorientowałam się, że trener AA mieszka nade mną!
Cyrk. Ja jestem tylko zwykłą, zgubioną w tym świecie dziewczynką, która szuka
swojego miejsca na ziemi. Jaki zaszczyt mnie kopną mając AA nad sobą. Sen po raz tysiąc pięćset sto dziewięćset.
Ledwo
weszłam na górę, już miałam nad sobą z 27 par oczu wpatrzonych we mnie. No któż,
by pomyślał, że będę na piętrze kadry narodowej. Jedyna dziewczyna w tym
otoczeniu, czy coś? Czułam się nie zręcznie, w końcu się odezwałam:
- Hej
chłopaki!
- Heeeeeej!-
odpowiedzieli chórem, tak zadziornie, że
nie dało się nie wyczuć nutki flirtu.
- Zaraz,
zaraz.- zaczął Guma.- Przecież to ta młoda.. czekaj.. Kaśka? – zapytał nie
pewnie.
- Dokładnie!
– mój entuzjazm nagle ożył.
- Czy mi się
zdaje, czy ona od meczu z Włoszkami wyładniała? – kokietował Bartman.
- Zdaje ci
się – rzuciłam nie pewnie.
- A co ty
tak stoisz! Zapraszamy do nas. Odpoczniesz trochę, posiedzimy, pogadamy i takie
tam sprawy? – zaczął Kubiak.
- Nie! Ona
pójdzie z nami!- zaczął Winiar z Igłą.- Suszymy ząbki panowie!- zaśmiał się.
-Tak
naprawdę chłopaki, ona przyszła do naszego coacha.- zgasił entuzjazm Bartek.
Ich mini zbladły. Zbladły.. Dobre określenie.
- A co ty u
jasnej cholery chcesz zrobić dla naszego Andrei?- uśmiechnął się ZB9.
-Hmm.. niech
pomyślę- moja pewność siebie z młodzieńczych lat jakby wróciła- zamierzam go
porwać i wysłać na Antarktydę. Taki mój mały psikus.- to co mi nie wydawało się
w ogóle śmieszne chłopaków rozśmieszyło. Tylko Pit drążył temat:
- Ale po co
tam? – zapytał.- Kto będzie nas trenował? KTO?! – zaczął się denerwować i zwiał
do pokoju.
- On ma
atak? – zapytałam.
- Tak. Ciąg
dalszy poronionej myśli Pita. Coraz bardziej myślę, że on jest na drodze do
szpitala psychiatrycznego.- powiedział Kurek.
-Wiesz co?
Nie podejrzewałaby go o to. To taki spokojny chłopak. Eh..No dobra. Czas
zapukać w te wrota i dowiedzieć się czego ode mnie chciał wasz trener.-
powiedziałam.
- To jednak
on chciał coś od ciebie? Uhuhu! Nieźle.- podrapał się po karku ZB9.
-Ty Bartman!
Co masz na myśli?- zapytałam.
- Hm.. niech
pomyślę.. Co ja tam mam? Hm.. ładne kobiety! O. To, to ja mam! – zaśmiał się ZB9.
- Jaki skromny!-
rzucił Winiar. –Dobra zostawiam was. Życzę miłej rozmowy.- podziękował Winiar i
nałożył słuchawki na uszy, Zaczął śpiewać „Somebody that i used to know”.
Dokładnie tak jak w odcinku Igłą Szyte. Jak usłyszał to Igła, zaczął się brechać
ze śmiechu:
- Ty Winiar!-
krzyczał.- Nie jesteśmy do jasnej cholery u konsula!- ze śmiechem wypowiadał
każde słowo. Krztusił się swoim śmiechem. Mnie zresztą bolał już brzuch. Z tego
wszystkiego zapomniałam po co tu przyszłam, kiedy zza drzwi wyjrzała głowa
Gardiniego:
-Ohh.
Kasia?- z tym włoskim akcentem wypowiedział każdą literę mojego imienia. – Come
on!
No i
weszłam. Nie będę opisywać rozmowy po angielsku, ale napiszę to co zrozumiałam:
-Dzień
dobry. Mam do ciebie sprawę.- zaczął
trener- No więc chodzi o to, że klub z Włoch, nie jakie Trentino Volley,
chciało, żebym podją rozmowy z twoim menadżerem..
- Problem w
tym, że aktualnie nie mam menadżera.- odparłam smutno.
- To
naprawdę najmniejszy problem. Chodzi tylko o to czy pasuję ci takie a nie inne
rozwiązanie.- zapytał.
- Muszę się
zastanowić. Tak naprawdę to już piąty klub ubiegający się o mnie.
- WOW.
Jesteś świetna, widziałem ciebie na boisku, jak grałaś z moimi rodaczkami.
Jesteś świetna! Ale się nie obraź.. Taki szum jaki wokół ciebie się pojawił,
może ci tylko zaszkodzić. Nie pozwól, aby ktokolwiek sprawił, aby twój talent
znikł, bo jest naprawdę wielki. Dziwi mnie też fakt, że pojawiłaś się tylko raz
na takim meczu oficjalnym, a już zabiegają o ciebie kluby! W takim wieku.. To
jest po prostu nie wiarygodne! Rodzice muszą być z ciebie dumni. – pogratulował
mi pan AA
- Tak. Na
pewno kiedyś będą.. Teraz, to ja nie mam z nimi kontaktu.. Zerwali ze mną
kontakt, po tym jak wyjechałam do Sosnowca. Nie rozmawiałam z nimi o 3
miesięcy, nie licząc telefonów od mamy po wypadku.- łza samoczynnie spłynęła mi
po policzku. Ja naprawdę tęskniłam za tym wszystkim. Za rodziną. Za
przyjaciółmi. Za odbijaniem piłki o ścianę stodoły, za tym wioskowym klimatem,
za świeżmy powietrzem. Ale nie zamierzałam nigdy powrócić do tych sytuacji,
które mnie spotkały… Bo to naprawdę bolało, a drugi raz tego nie przeżyję.
- Po tym co
usłyszałem. Wow! Tego nie widać po tobie! Jesteś taka silna i opanowana. –
zaczął trener.
- A na
boisku czuję się wolna i nie poskromiona. Każda piłka uderzana o parkiet to te
wszystkie emocje, które we mnie siedzą.. te przeżycia, które mam nadzieję, że
już nie wrócą.. – nim się spostrzegłam zaczęłam płakać. Anastasi podał mi chusteczkę.
- Słuchaj!
Ty się nigdy nie poddawaj. Przecież, przecież ty jesteś świetna! Zrozum to. Po
mimo wszystko i mimo wszystko. Bardzo się cieszę, że ciebie poznałem.- uściskał
mnie na pożegnanie. Wyszłam. Za nim się
spostrzegłam przede mną stał Bartek, który od razu, kiedy zobaczył moje łzy,
przytulił mnie, uniósł na rękach i tak przytuleni staliśmy kilka chwil. Zrobiło
się naprawdę romantycznie. Zdawało mi się, że dookoła nic nie ma. Tylko my po
środku pustki.
-Ty jesteś
najważniejsza! Ty. Nikt inny. – szepną i postawił mnie na ziemię.
- Dziękuję,
że jesteś.- powiedziałam cicho wycierając łzy.
- Nie ma
sprawy. Jestem Kuraaś.. w końcu.- miało zabrzmieć wesoło.. zabrzmiało ponuro..
bez uśmiechu. Tak bez niczego. Chociaż były uczucia. W tym momencie, sam Bartek
pocałował mnie. Jego usta dotknęły moich
mokrych od łez warg. W jednej chwili poczułam motylki w brzuchu. Stałam
patrzyłam na jego niebieskie oczy… Ale nie wytrzymałam. Zbiegłam po schodach, biegłam
prosto do swojego pokoju. Za sobą słyszałam tylko krzyk Bartka:
-Czekaj!
Stój! Kasia, przepraszam!
Tylko za co
on mnie przepraszał? Za to, że spełnił moje oczekiwania.. szkoda, że on nie wie
co do niego czuje…
__________________________________
Jak wam się podoba? :D Nowy post, nowy wygląd. Trochę dłuższy od pozostałych, ale mam nadzieję, że nie zanudzam. Mam do was jedno prośbę, jeśli wam się podoba.. komentujcie. To naprawdę wspiera i pozwala pisać nowe różności, a bez komentarzy czuję, że wam się znudziło. Nawet jeden wyraz to już coś :))) Czekam na wasze opinie. Pozdrawiam :***
Świetne! Czekam na kolejne rozdziały. /Dudi6
OdpowiedzUsuń